Jesteś niezalogowany
NOWE KONTO

Polski Deutsch

      Zapomniałem hasło/login


ä ß ö ü ą ę ś ć ł ń ó ż ź
Nie znaleziono żadnego obiektu
opcje zaawansowane
Wyczyść




Dom kolonijny (dawny), ul. Powstańców Śląskich, Międzygórze
Zbigniew Waluś: A gdzie Ty ?
Dom nr 4 (nie istnieje), ul. Zamkowa, Lądek-Zdrój
Zbigniew Waluś: Widoczny na tym zdjęciu .
Wodospad Wilczki, Międzygórze
Zbigniew Waluś: W czwartek 8 lutego br. w Międzygórzu w gminie Bystrzyca Kłodzka odbyło się oficjalne przekazanie terenu budowy pod inwestycję pn. „Przebudowa ciągu pieszego, będącego zejściem do gardzieli potoku Wilczka w miejscowości Międzygórze”. Inwestycja ta jest dokończeniem rozpoczętej w 2017 roku przebudowy infrastruktury techniczno-turystycznej rezerwatu przyrody „Wodospad Wilczki”. Celem całej inwestycji ...
Kozí hřbety (1321-1422 m n.p.m.) (CZ)
chrzan233: Dopisałem do zbioru wydawnictwa Poppa.
Panoramy i widoki Kletna, Kletno
Popski: Na aukcji obieg 1927 - obniżono górne datowanie.
Kamienica nr 3, pl. Kościelny, Kłodzko
phantasma1958: Po prawej: Franz Boden Graveur u. Photograph 1875 1876

Ostatnio dodane
znaczniki do mapy

Sendu
Parsley
Sendu
Rob G.
Rob G.
MacGyver_74
MacGyver_74
Sendu
Sendu
Danuta B.
Danuta B.
Zbigniew Waluś
Danuta B.
Danuta B.
Alistair
Zbigniew Waluś
Zbigniew Waluś
Danuta B.
Alistair
Danuta B.
Danuta B.

Ostatnio wyszukiwane hasła


 
 
 
 
Chrystus narodził sie na drodze do Lądka-Zdroju (Die Christgeburt auf der Straße nach Landeck)
Autor: maras°, Data dodania: 2015-03-11 09:28:18, Aktualizacja: 2015-03-11 09:28:18, Odsłon: 2828

Opowiadanie Josepha Wittiga

"Grudniowe płatki śniegu zwiastujące nadchodzącą, bożonarodzeniową świąteczność, trzymają się zazwyczaj porządku lotów aniołków świątecznych; dokładnie tak, jak w drugim rozdziale Ewangelii św. Łukasza, wiersze 3 i 9. Najpierw jedno ze spływających z nieba stworzeń osiada szeroko i wygodnie na twarzy lub ręce wędrowca. Ten wzdryga się, bo w głębokim, sypkim śniegu ciężko wędrować. A płatek śniegowy mówi: ,,Nie bój się, ja chcę ci tylko powiedzieć, że nadchodzi Boże Narodzenie”. I w niedługim czasie przy pierwszym płatku gromadzi się wielka niebiańska rzesza: sto ptaków, tysiące ptaków, które, chwaląc Boga, śpiewają: ,,Chwała na wysokości Bogu i pokój ludziom na ziemi!” Tak też było owego wypełnionego jeszcze nocnym mrokiem ranka roku 1892, kiedy moja Matka odprowadzała mnie na dworzec w Ścinawce Średniej. Miałem jechać do Kłodzka, a potem pieszo powędrować w góry, gdzie czekał na mnie pewien ksiądz, by do Wielkanocy nauczyć mnie łaciny, potrzebnej w średnich klasach gimnazjum i przygotować do obowiązków duchownego. W Żelaźnie, jedną godzinę za Kłodzkiem, ksiądz miał mi wyjść naprzeciw. W umówionej gospodzie miałem na niego czekać. Do Ścinawki Średniej droga była długa, leżał już głęboki śnieg. Latarenka Matki, wokół której tańczyły tysiące płatków śniegu, migotała pocieszająco, ale w Ścinawce mama musiała zawrócić i zostałem sam w wielkim świecie, po raz pierwszy w swoim życiu. Miłość matki tworzy krąg wokół ludzkiego dzieciństwa. Kto z tego kręgu wystąpi, nie wie, czy kiedykolwiek w swoim życiu znajdzie tak wierną, opiekuńczą miłość i czy w ogóle miłość istnieje na świecie. Płatki śniegu szeptały: ,, Chrystus się narodził, z nim miłość przyszła na świat”, ale takiej mowy jeszcze wtedy nie rozumiałem. Z ciężkim sercem opuściłem dom rodzinny. Po raz pierwszy-mówiłem sobie- w Wigilię nie będę w domu ojca i matki. I łza spływała po moim policzku i zaraz zamarzała. Myślami powróciłem jeszcze raz do naszej izby. W małej drewnianej skrzyni zostały figurki mojego dziadka, z których dotąd w każdą Wigilię ustawiałem naszą szopkę wigilijną. Kto to teraz zrobi? Kto to zrobi tak umiejętnie jak ja? Dla mnie to były żywe stworzenia, choć tylko wystrugane z lipowego drewna. W Wigilię naprawdę narodził się Zbawiciel i leżał zawinięty w pieluszki w żłobie; po prawej i po lewej stali- Maria i Józef, z tyłu wół i osioł, nad nimi fruwał rząd aniołków, które przy pomocy mechanizmu poruszały się wkoło. To była dla mnie prawdziwa Wigilia, musiałem się dopiero nauczyć, że Chrystus narodził się w wyższym i w prawdziwszym znaczeniu niż w tak kunsztownie wyrzeźbionej i poruszanej szopce. Chciałem przecież zostać duchownym i musiałem coś wiedzieć o narodzeniu Chrystusa w sercach dobrych ludzi. Wyjąłem kilka figur ze skrzynki i ucałowałem je jednakowo: tak malutkie dzieciątko, jak ,,czarnego króla” i pastuszka, którego szczególnie kochałem. Przybyłem koleją do Kłodzka i brnąłem w głębokim śniegu do Żelazna, gdzie w umówionej gospodzie zamówiłem szklankę piwa, jak przystało na dorastającego mężczyznę i przyszłego studenta. Na takie zimowe wędrówki byłem źle wyposażony, nie miałem ciepłego ubrania i zmarzłem tak, że zimno mną trzęsło, co starałem się ukryć przed gospodarzami. Czekałem na księdza kilka godzin, pełen nadziei, potem jeszcze kilka z coraz większym zwątpieniem. Wówczas między Kłodzkiem i Lądkiem nie było jeszcze kolei, ale ja te cztery mile już raz przewędrowałem pieszo pięknym, ciepłym latem. Latem droga z Żelazna do Lądka trwa pięć godzin, potem do wsi, w której mieszka ksiądz-jeszcze trzy godziny. To, że ksiądz nie przychodził do Żelazna, kazało przypuszczać, iż droga z gór jest zasypana śniegiem nie do przebycia. Ale do Lądka musiałem dotrzeć koniecznie. Tam mieszkali rodzice księdza, u nich mogłem liczyć na schronienie. Gdybym miał pieniądze, mógłbym w Żelaźnie przenocować, a następnego dnia omnibusem pocztowym dotrzeć do Lądka. Tą samą trasą kursował również wóz pocztowy pierwszej klasy. Był dwukrotnie droższy, bo był czteromiejscowy, więc dla bardzo bogatych i wytwornych ludzi, nie dla biednego studenciny, tak że o nim nie mogłem nawet myśleć. Pozostawało mi tylko przebycie trasy pieszo, po głęboko zaśnieżonej drodze. Zapłaciłem i ruszyłem w drogę. Niedługo zrobiło mi się gorąco i opanowała mnie owa słodka senność, która wędrujących często skłania, by usiąść na przydrożnym kamieniu błogo zasnąć, i zamarznąć na śmierć. Podniosłem więc głowę i wędrowałem dzielnie dalej godzinę, dwie godziny. Padałem ze zmęczenia. Wtem z wesołym dzwonieniem minął mnie dumnie wytworny wóz pocztowy na płozach. Posłałem za nim ciężkie westchnienie i postanowiłem jednak usiąść na następnym kamieniu przydrożnym, by odetchnąć choć parę minut. To byłaby pewnie moja śmierć. Pomyślałem o mojej kochanej matce i o dziadkowych figurkach w domu. Ale myśl o śmieci wydawała mi się również słodka. Zebrałem się w sobie i przeszedłem jeszcze parę kroków. Na drodze leżała zaspa i objęła moje nogi, jakby chciała powiedzieć: ,,Zostań i odpocznij choć chwilę, droga jest jeszcze taka daleka”. Wówczas wytworny pojazd zatrzymał się, pocztylion wychylił się ze swojego siedzenia w moim kierunku i zawołał: -Hej, chłopaku, nie chcesz ze mną jechać? Wzruszyłem ramionami: -Nie mogę! -Dlaczego nie? -Nie mam pieniędzy. -A ile masz? -Pięćdziesiąt fenigów, ale na pewno do Lądka kosztuje najmniej dwie marki. -Nie, trzy marki, ale coś ci powiem; za darmo nie mogę cię zabrać, bo od czasu do czasu przychodzi rewizor i kontroluje bilety. Ale przejdź jeszcze do następnej wioski, tam zaczekam na ciebie. Tam wysiądziesz i podwiozę cię za czterdzieści fenigów, aż dojedziemy do Lądka. Ale musisz być rozważny i nie możesz mnie zdradzić. Rozumiesz mnie? Ty zawsze dopiero co wsiadłeś, jak przyjedzie rewizor”. Rewizor nie przyszedł. Jechałem za swoje czterdzieści fenigów aż do pierwszych domów w Lądku, do tego miejsca, gdzie aż do czasów polskich rzeźbiarz Schmidt miał swój warsztat. Tam pocztylion powiedział: -,,Chłopcze, teraz musisz wysiąść; zaraz będzie zajazd pocztowy i wszystko musi być w porządku”. Było już tylko kilka kroków do rodziców mojego dobrego księdza. Trzy dni musiałem pozostać w Lądku, aż opady śniegu ustały i wielka odwilż uczyniła wioski w górach dostępne. I wtedy przybył ksiądz i uradował się moją obecnością. Bardzo martwił się o mnie, ale teraz wszystko straszne już minęło. Wieczorem następnego dnia znaleźliśmy się w górskiej wiosce i zaczęliśmy naukę łaciny. Ksiądz, gdy opowiedziałem mu o wszystkim, chodził zamyślony przez kilka dni i w końcu powiedział: ,,To był prawie cud, że pocztylion ulitował się nad tobą, biednym chłopcem, i uchronił przed zamarznięciem na śmierć. To dowód, że Zbawiciel nie przyszedł nadaremnie na świat”. A na bożonarodzeniowym kazaniu powiedział: ,,Wiecie wy, gdzie Zbawiciel się narodził? W Betlejem? Tak jest! Przed 1892 laty! Ale gdzie ostatnimi czasy przyszedł na świat? Ja wam powiem: na drodze między Żelaznem a Lądkiem!” A potem opowiedział zdziwionym mieszkańcom wsi, jak pocztylion się nade mną ulitował i ocalił przed śmiercią. Wieśniacy kiwali głowami i mówili, że to było piękne kazanie wigilijne. Wszystko to miało miejsce, tak jak napisałem. To nie jest zmyślona historia, chociaż chętnie wymyślam opowiadania, by Boga wielbić i chwalić. Ale trochę prawdy zawsze do nich dodawałem".

Tłum. Renata Czaplińska

Wyszukał Zb. Waluś


/ / / / / 42 /
/ / /